Zakładam ten temat, gdyż świat jest mały! Chcę się z Wami podzielić pewną historią, która przytrafiła się nam (czyt. Zbychu, Szczury, Panek albo dwa i Cosa; no i ja) podczas wyjazdu na pierwszy Grunwald (nie pamiętam, kiedy to było, ale zapewne koło Roku Pańskiego 1999 lub 2000).
Na Grunwald jechaliśmy wtedy PKP. Siedzieliśmy w przedziale wraz z mężczyzną wraz z synem i chłopakiem w naszym wieku - cichym niepozornym. W całym przedziale walały się jakieś pierdoły nasze, bo kończyliśmy szyć buty itd. W pewnym momencie wyszedł na chwilę z przedziału ten cichy chłopak. Ktoś z nas oparł się o jego pokrowiec, zwróciłem uwagę, aby uważał, gdyż chłopakowi pogniecie garniaka. W tym momencie zauważyliśmy, że to nie garnitur, tylko zbroja łuskowa (z jakiegoś kiepskiego aluminium, czy coś podobnego - takie czasy były). Okazało się, że chłopak też jechał na pola Grunwaldu i przez ten cały czas słowem nie pisnął o tym.
W Lęborku miał się dosiąść jego kumpel (również z bractwa ze Szczecina). I teraz dochodzę do tego, co mnie skłoniło do napisania tego posta: przeglądając dziś Galerię i katalog z V Turnieju Rycerskiego... w Lęborku trafiłem na zdjęcie Radka Majchrzaka z Pieszej Drużyny Michała von Manteuffla - po był właśnie ten kumpel "ze Szczecina", który się do nas dosiadł. Parę razy widzieliśmy się jeszcze na późniejszych Grunwaldach, ale to bardziej przypadkiem. A teraz patrzę, że to ktoś dobrze naszemu Bractwu znany.
Czy Wy też mieliście takie "spotkania" niespodziewane po latach?
(mam jeszcze 2 historyjki na temat niespodziewanych spotkań, ale to na inny raz)