przez Loopa » 12 Lut 2005, 15:33
Drzwi otworzyły się z rozmachem, a do karczmy wpadły tumanu śniegu. Wiatr szalał przez chwilę. Postać weszła do środka szybko zamykając drzwi.
- Niech to cholera weźmie, mamy sierpień a u was zima jak się patrzy. Co wyśta tu narobili. - Krzyczał krępy krasnolud.
Pokurcz otrzepał się ze śniegu i spojrzał po izbie. Był ubrany w gruby skórzany płaszcz ze śniegowego Gryfona. Przez ramię miał przerzucone siodło i juki, które niczym nie przypominały końskich oporządzeń. U boku wisiał potężny obusieczny topór ikrustowany dziwnym materiałem przypominającym kruszyny diamentu. Stylisko było wykonane z fioletowo - czarnego materiału, dziwnie odbijającego promienie światła. Na szczycie drzewca widniał symbol klanu Grimgon, czyli czarny smok z rozłożonymi skrzydłami. Krasnolud zdjął kaptur i odsłonił hełm wykonany z tego samego materiału co stylisko topora. Hełm był dziwny, ponieważ zakrywał jedynie tył karku i część głowy, wyglądał jakby składał się z wielu małych elementów. Gdy przybysz rozpiął płaszcz zebranym ukazała się przedziwna zbroja przypominająca płytową, lecz nie pokrywająca całego ciała. Części metalu z jakiego była zrobiaona, były ułożone na ramionach, klatce piersiowej i udach. Układem przypominały łuski smoka, lecz przedziwnym było to że praktycznie nie ochraniały ciała.
- Wódki, ino szybko. Ziąb straszny, trzeba się rozgrzać.
Wykrzyczał krasnolud zrzucając swoje rzeczy na pobliską ławę. Rozejrzał się po gospodzie, ale nic nie przykuło jego uwagi, kolejna nudna gospoda. Ludzie odsunęli się od przybysza nie chcąc przypadkiem zaleźć pod skórę pokurczowi. Gospodarz pośpiesznie przyniósł puchar i dzban najlepszego trunku jaki miał. Krasnolud wychylił zawartość i skrzywił się lekko.
- Tożto podpiwek jakiś, ty gospodarz ja chciałem coś mocnego a nie dziecięcego napoju. Czy przypominam ci dziecko człowieku.
Krasnolud uniósł swe ciało wymawiając ostatnie zdanie. W gospodzie zapadła cisza a godspodarz pobladł.
- Przepraszam najmocniej ale podałem najlepsze wino jakie miałem, mocniejszą mam tylko wiśniówkę po dziadku robioną na zacierze spirytusowym, ale tego pić się nie da. Gębę pali, nie chciałem otruć...
- No to dawaj, ale na jednej nodze i daj coś do żarcia bom zgłodniał w drodze.
Gospodarz wyleciał jak strzała, w poszukiwaniu zaginonej wiśniówki, od której w zeszłym roku jeden podróżny padł trupem w gospodzie. Wrócił z zakurzonym antałkiem. Postawił na stole i odszedł szybko, głośno wołając do pachołka, aby przyniósł kiełbasę z wędzarni i nakroił dziczyzny z rusztu. W gospodzie nastał cisza, jedynie cichy szmer rozmów przerywał głośne chlipanie krasnoluda, który po każdym łuku wyglądał na coraz bardziej zadowolonego. Gdy opróżnił trzy puchary, zadowolony z trunku przyjrzał dokładnie się karczmie. Ta miała kamienną podstawę z materiału dawno tutaj nie spotykanego, widać, że wcześniej coś tutaj stało innego, bądź ludziska podpierniczyli kamienie z jakiejś budowli. Wszystko powyżej parteru było drewniane i to na dodatek niejednolite. Czasami dąb, czasami jesion. "Cholera by wzięła tych ludzi, oni nic nie potrafią dobrze zrobić, przecież to można dmuchnięciem rozwalić" pomyślał. Oglądając izbę spostrzegł postać siedącą w rogu, ciemno było lecz widział ją wyraźnie. Nie podobał mu się ten typek, lecz nagle gdy myślał o jakimś wyrafinowanym sposobie ukrócenia //ort nieznajomego o głowę poczuł ruch naszyjnika. Teraz zdał sobie sprawę, że ten od jakiegoś czasu jarzy się i drga. "Cholera by to wzięła, jak mogłem tego nie zauważyć". Delikatnie położył dłoń na wysiorze, czuł moc bijącą z niego, "Gdzieś tu jest mag i to potężny. A jednak Sokgor miał racje." Śmiejąc się do swoich myśli krasnolud powoli skupił się i umiejscowił źródło mocy. Gdy spojrzał w to miejsce zobaczył starszego mężczyznę w jasnej szacie i długiej choć rzadkiej brodzie. Przy nim siedziała dość urodziwa panna ubrana w dziwaczny strój z futer jakiś maleńskich stworzeń. "Widać jakaś kapłanka mordu, albo inne demoństwo, cholera będzie ciężko ale dam radę" pomyślał krasnal.
Wtem drzwi się otworzyły z hukiem i wpadł do gospody przestraszony tubylec.
- Ludzie smok nad wioską lata. Pożarł krowę Świtocha i dwie kozy Golędy, jak czegoś nie zrobimy to zabierze się za nas.
Wielkie poruszenia nastąpiło, ludzie zaczęli krzyczeć inni wchodzić pod stoły, część wybiegło do domów ratując rodziny. Wrzawa się uniosła i trwała by długo, gdyby krasnolid nie przemówił:
- Ile za tą krowę i dwie kozy. Zaraz zapłacę, a wy przestańcie biegać i drzeć się, ona ludzi nie tyka, jeno inwentarz.
Popił z puchara i podszedł do zebranych.
- Po pierwsze to nie smok tylko tylko Gryfon, a po drugie to ona a nie on. Mówić ile się należy za inwentarz, daje 5 sztuk złota kupicie sobie nowe stado.
Krasolud rzucił na stół pięć szczerozłotych monet. Ludzie patrzyli z niedowierzaniem, nikt z nich nie widział takiego bogactwa od czasu gdy Gombała sprzedał tartak i wyniósł sie na południe. Z tłumu gapiów wystąpił człek starszy, wziął monety i rzekł:
Biorę je przy świadkach i jako starszy wioski podzielę sprawiedliwie między Świtocha i Golędę wedle strat poczynionych przez skrzydlatego potwora.
Ludzie przytaknęli głowali i powoli opuszczali gospodę. Krasnolud zasiadł do stołu i niecierpliwie czekał na danie. Gospodarz dostrzegłwszy jego niepokój błyskawicznie postawił na stole misę kiebłasy, bochenek chleba i pieczeń mocno polaną sosem piwnym. Krasnolud rad z pełnego stołu rozpoczął ucztę, ciągle jednak zerkając to na amulet wiszący na piersi, to na starca z niewiastą. W jego głowie rodziły się chore wizje orgii czynionych przez obojga na ołtarzu jakiegoś strasznego bóstwa. Wiedział, że magowie to największe potwory chodzące po świecie, a ta mała miała zbyt figlarne spojrzenie, żeby nie być jego nałożnicą. Gdy zjadł posiłek i skończył antałek śliwowicy, siadł wygodnie i wyciągnął ziele fajkowe, które dostał od znajomego z południa i powoli nabił fajkę. Topór położył sobie na kolanach, gładząc go lekko dłonią. Rozmyślał nad sposobem wypatroszenie magika. Kiedyś słyszał, że ze ścierwa potężnego maga można zrobić wspainałe trucizny, podobno nie ma żadnego antidotum na ten rodzaj. Północ dochodziła, ludziksa pouciekali do domostw, zostali jedynie przyjezdni i gospodarz.
Nowe zdanie...