Loopa siedział na ławce, pośród drzew i myślał: Co ja tu robię? Po co ja istnieje, czy jest jakiś cel w moim życiu?. Rozmyślając nie wiedział, że obserwuje go anioł siedzący na gałezi drzewa rosnącego opodal. Gałąź lekko falowała na wietrze nie zdając sobie sprawy, że ktoś na niej stoi. Anioł uważnie słuchał myśli Loopy, śmiejąc się w duchu z jego nierozwagi i ludzkiej natury. Gdyby oni wiedzieli czym są i dlaczego istnieją - pomyślał i roześmiał się w myślach anioł.
Loopa podniósł swe zmęczone ciało i ruszył ścieżką w las. Szedł powoli patrząc w ziemię, jakby szukał odpowiedzi na dręczące go pytania. Gdyby spojrzał w dal zobaczyłby wynurzającą się z mroku postać, lecz jego myśli krążyły wokół wielkich rzeczy. Obca postać podeszła do zamyślonego człowieka, zachodząc mu drogę. Loopa stanął, nie podniósł głowy, powiedział: Przepraszam. Uśmiechnął się mechanicznie i okrążył postać lekkim łukiem. Gdy zrobił kilka kroków usłyszał głos nieznajomego, ciężki i dudniący jak echo w podziemiach: TEST.
Loopa zamarł bez ruchu, serce zabiło mu mocniej, odwrócił się i spojrzał w twarz nieznajomemu. Ujrzał posągowe, surowe i ostre oblicze, które emanowało nieznaną, lecz przytłaczającą mądrością.
- Przepraszam, ale co pan powiedział: cicho powiedział Loopa.
Tajemnicza postać lekko, niczym podmuch wiatru ruszyła ku niemu.
- Test, życie jest sprawdzianem dla duszy - przemówił poważnie.
Dziwne myśli przebiegły przez głowę Loopy, pojawiła się nadzieja, zwątpienie, żal i gniew. Powoli wyprostował się, wyglądał tak jaby chciał coś powiedzieć, lecz żaden dźwięk nie wydobył się z jego ust. Spuścił głowę i obrócił się na pięcie.
- Do widzenia Panu - powiedział smutnym, drżącym głosem.
- Dlaczego odchodzisz, czyżbyś nie chiał zadać mi jakiegoś pytania.
- Nie jedno Pana słowo powiedziało mi więcej niż 1000 książek, jednak w niczym mi nie pomogło. Los jest okrutny dla nas ludzi.
- Dlaczego tak mówisz, przecież dostaliście wolność, wybór, życie jest darem a wy go odrzucacie i często chańbicie.
- Wiem to jednak wizja ciągłego dokonywania wyborów, które waża na naszym istnieniu, nie jest niczym miłym. My popełniamy błędy, z którymi nie możemy sobie dać rady.
- Zgadza się, lecz jeżeli pokonacie przeszkody, nagroda będzie boska.
- Ja bardziej myśle o każe niż o nagrodzie.
Po tych słowach Loopa ruszył dalej ścieżką, nie spojrzał w tył, gdzie pozostawił nieznajomego. Wiedział co musi zrobić, wiedział co go czeka po tym jak wykona zadanie, które sam sobie powierzył. Zaczął biec, szybko, skacząc pomiędzy wystającymi konarami drzew. Ścieżka zwężyła się, już prawie zanikła, liście chłostały twarz Loopy, pozostawiając zaczerwienione ślady na jego policzkach. Potknął się i upadł, wstał szybko, lecz nie mógł biec. Lewa noga strasznie bolała, ale jednak ruszył naprzód, ciągnąc kończynę po ziemi. Stanął po stu krokach. Oparł dłonie na kolanach, ciężko oddychając, noga przestała być zwiotczałą kończyną, czucie zacznało wracać, potężne mrowienie unieruchomiło go ponownie. Czuł piekący ból, jakby ktoś podpalał mu udo. Wyprostował się, widział kraniec lasu i słońce przebijające się przez liście. Ruszył naprzód, powoli stawiając kroki. Gdy wyszedł na polanę, jego oczom ukazał się piękny widok. Cała polana była pokryta różnego rodzaju kwiatami, biła od niej cudowna woń. Na środku polany pasł się koń, a obok siedział mężczyzna. Loopa ruszył w jego kierunku, widocznie utykając. Włożył rękę do kieszeni, mocno zacisjąc na jakimś przedmiocie dłoń. Gdy był już blisko mężczyna odezwał się:
- Witaj stary druchu, co się tobie stało - jego uśmiech był przyjazny i ciepły.
Loopa nie odpowiedział, tylko wyciągnął dłoń z kieszeni. Trzymał w niej dziwny przedmiot wilkości jabłka. Kształtem przypominał gruszkę, jednak był koloru czarnego o dziwnej fakturze, jakby mealowej, lecz blask jakim bił powodował, że nie można było dostrzec z jakiego materiału był wykonany.
- Zgodnie z prawem Lordika Pana Uciech skazuję ciebie na śmierć za złamanie pieczęci Golkira.
W tym momencie z dłoni Loopy wystrzelił snop energii, który powalił mężczyznę na ziemię. Koń stanął demba i ruszył galopem w stronę lasu. Mężczyzna z przerażającą raną na klatce piersiowej leżał na ziemi brocząc krwią. Żył jeszcze lecz z każdym oddechem uciekało z niego życie. Loopa podszedł i przystawił dłoń z przedmiotem do jego głowy.
- Zostałeś poświęcony ciemności, spotkamy się w otchłani drogi przyjacielu, czekaj na mnie. Ten świat dozna wielkiego cierpienia a ja będę jego ucieleśnieniem. Dzięki tobie doznam zaszczuty niszczenia ludzkości, będę ręką Pana Ciemności.
Przedmiot w ręce Loopy rozjarzył się czerwonym blaskiem, potężny wiatr zerwał się na polanie kładąc kwiaty, trawę i krzewy na ziemie. Co słabsze drzewa przewracały się. Blask przybierał na sile i nagle eksplodował w twarz mężczyzny. Wiatr pomału uspokajał się. Loopa wstał czując, że wypełnił swoją część umowy, teraz czekał na śmierć, bo tylko ona mogła dać mu moc jakiej pożądał. Nagle nad polaną pojawił się nieznajomy unosząc się w powietrzu. Jego rozłożone skrzydła zasłoniły słońce. Spojrzał na Loopę i powiedział:
- Wybrałeś drogę, od teraz jesteśmy wrogami. Gdy spotkamy się ponownie tylko jeden z nas przeżyje. Bywaj głupcze. Gdy wypowiedział te słowa, wykonał błyskawiczny ruch skrzydłami, nie wywołując nawet najdrobniejszego poruszenia powietrza, po czym zniknął w bezkresnym błękicia nieba.
Loopa poczuł jak nogi się mu uginają, padł na kolana, lecz nie z powodu wyczerpania, lecz przypływającej mocy, która była tak potężna, że czuł, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Był panem ziemi - a teraz ukaże im jak można ją wykorzystać.
Lucyfer mylił się i nawet nie wiedział jak, myśląc, że będę mu służył, udowodnie Bogu, że można przez zło czynić dobro.