Ruthsul jechał powoli wioząc na grzbiecie swego przyjaciele. Do okoła nie było żadnej żywej istoty, ani jednej rośliny. Już dawno znikły za horyzontem wielkie drzewa i las, z którego przybyli. Wokół rozlegała się ogromna pustynia i nie było na niej nic oprócz jeźdźca i jego konia, a także nieskończonej ilości ziarenek piasku, które wiatr przesypywał z jednego miejsca na drugie, bawiąc się przy tym i rysując na pisaku najbardziej bajeczne kształty.
Jechali wciąż naprzód, nie zmieniając kierunku. W sercu Dema rósł coraz bardziej niepokój i co chwile rozglądał się na boki wypatrując niebezpieczeństwa. Nic jednak niemógł dostrzec, przyśpieszył więc tylko ogiera...
W gospodzie tymczasem osiołki zamieniły się w dwie wielkie krowy. Mea nie wiedząc czy ma płakać z powodu swojej pomyłki czy też śmiać się z tego co stało przed nią nagle ryknęła śmiechem. Nie mogąc utrzymać się na nogach z co rusz nowego napadu śmiechu padła na ziemię i zaczęła tarzać się w zimnym śniegu.
Zdziwieni dobiegającymi z zewnątrz odgłosami ni to płaczu ni to śmiechu goście wybiegli na zewnątrz.
- O co tej kobiecie chodzi - pytali sie jeden drugiego ze zdziwieniem, rozglądając się do okoła??
Ogłupieli patrzyli na turlającą się Mee, to znów zwracali wzrok na stojące pod ścianą krowy i z powrotem na Mee.
W reszcie jeden nie wytrzymał i krzyknął.
- Ej babo

O co chodzi
Mea na chwile uspokoiła wybuchy śmiechu...
- Babę to ty masz w nosie - krzyknęła Mea z trudem łapiąc oddech - i chciała rzucić czymś w odważniaka, który ważył się nazwać ją babą, ale nie znalazłszy nic pod ręką, stwierdziła że daruje prostakowi, który z przerażeniem cofnął się za innych gości.
Uspokoiwszy napad gniewu i śmiechu zaczęła tłumaczyć całe zamieszanie...
- Najpierw ni z tego ni z owego Gandalf i Loopa zamienili się w osiołki, a teraz znów w krowy...
Przybyły tłum gapiów z trudem powstrzymywał śmiech bojąc się reakcji tarzającej się dalej Mei. W końcu niewytrzymali i sami zaczęli się tarzać ze śmiechu we śniegu, wpadając co któryś w zaspy...
Jako ostatni z gospody wybiegł Fazik i jak zobaczył całe towarzystwo i spoglądające na siebie krowy ryknął śmiechem razem ze wszystkimi.
- Tak, tylko właściwie o co im wszystkim chodzi

– przerwał napad śmiechu i pomyślał. Gdzie są dwa osiołki, które były tu jeszcze przed kilkunastoma minutami i skąd się wzięły te dwie krowy. W myślach zaczął kalkulować i przypomniał sobie, że Mea ma zamiłowanie do najróżniejszych specyfików, które działają nie zawsze zgodnie ze swoim zastosowaniem. Więc to tak. Pewnie chciała ich z powrotem odmienić, ale jej się nieudało.
- Zresztą czy to ważne – powiedział sam do siebie i zaczął kalkulować w myślach jaki pożytek będzie miał z dwóch krów.
- Tak - powiedział bo dłuższej przerwie Fazik - no to teraz nie będę musiał kupować od rolników mleka. Od teraz będę miał codziennie świeże. Hmmm tylko kto teraz będzie pił to mleko, jedynym klientem kupującym gazowane mleko był Gandalf.
- Tak, tylko że on jest teraz krową – mówił dalej sam do siebie - no chyba że Gandalf będzie pił mleko od siebie

Tak, a w ogóle która z tych krów to Gandaf, a która to Loopa.
Fazik spojrzał na krowy próbując dostrzec podobieństwo do Gandalfa i Loopy. Krowy natomiast zaczęły patrzeć na siebie…
- Muuuuuuuuuu, muuuuuuuuu – zaczęły obie ryczeć jakby chciały powiedzieć ja jestem Gandalf, muuuuuu, a ja jestem Loopa.
- Nie to głupie, odpada- dodał po chwili – obie są identyczne.
Tymczasem z lasu dobiegały ciche śmiechy. Tak - to śmiał się Gorax oglądający z daleka całe widowisko. Wilk stał przy swoim Panu spoglądając także w stronę gospody, a na jego pysku pojawiło się także coś, jakby uśmiech.
Nagle wilk zaczął skomleć i kręcić się w kółko, próbując złapać swój ogon. W pierwszej chwil zapatrzony w gospodę Gorax nie zauważył zachowania wilka. Gdy jednak skomlenie się nasiliło Gorax krzyknął ze zdziwieniem
- Przyjacielu, co ci jest
I w tym momencie zauważył przyczynę zachowania się wilka. Wilk Ganiał w kółko próbując dogonić swój płonący najprawdziwszym ogniem ogon.
Gorax skoczył przyjacielowi z pomocą. Rzucił się na jego ogon próbując go zadusić...
W tej też chwili z głębi lasu dobiegły ciche chichoty, a następnie ktoś ryknął piekielnym śmiechem. Śmiech był tak donośny i tak straszliwy, że turlający się pod karczmą stanęli na nogi i co bardziej tchórzliwi schowali się w karczmie. Nie było im już do śmiechu...